Stanisław Obirek

 

bóg u grotowskiego, czyli poszukiwanie świetlistego

 

 

 

 

poszukiwanie Boga po omacku nie jest dobrze widziane w świecie, który wyznaczył precyzyjne trajektorie, jak Go znaleźć. Nie dziwi więc, że Jerzy Grotowski, który ośmielił się chodzić własnymi drogami, zasłużył na surową reprymendę nie mniej nie więcej, tylko samego Prymasa Tysiąclecia. Oto fragment słynnej homilii z „teatralnymi aluzjami”: „Jakże często Polska zagrożona była w swej wolności! A Bóg uporczywie nam tę wolność przywraca. Tak było w roku osiemnastym, dziewiętnastym, dwudziestym, tak było po roku trzydziestym dziewiątym. Bóg nam przywrócił wolność, a co my z niej czynimy? Na co ją wykorzystujemy? Czy to ma być tylko wolność picia i upijania się, alkoholizmu i rozwiązłości, wolności wystawiania obrzydliwych sztuk teatralnych? Jak gdyby naszych artystów nie było już stać na nic lepszego, tylko na jakieś tam Białe małżeństwo, czy Apocalypsis cum figuris. Obrzydliwości, które się drukuje, wystawia się potem w teatrach, a Polacy, chociaż mówią o tych przedstawieniach – to prawdziwe świństwo – ale idą na nie, płacą pieniądze, siedzą i spluwają. Czy na to odzyskaliśmy wolność?”.1

O Jerzym Grotowskim wiele napisano. Odwołam się przede wszystkim do dwu autorów, którzy w moim mniemaniu napisali rzeczy najciekawsze. Pierwszy to oczywiście Zbigniew Osiński. Spośród licznych tekstów wymieniam dwie książki: Jerzy Grotowski. Źródła, inspiracje, konteksty z 1998 roku i Pamięć Reduty z 2003 roku. Osiński przygotowuje książkę o ostatnim okresie działalności Grotowskiego w Pontederze, jej fragmenty były publikowane w „Didaskaliach” (2006 nr 76 i 2007 nr 78) . Drugi autor to Leszek Kolankiewicz i jego książka Dziady. Teatr święta zmarłych z 1999 roku. Szczególnie trafna wydaje mi się uwaga Kolankiewicza na temat Teatru Laboratorium: „Teraz kiedy Grotowski pokazał – w ramach współczesnych sztuk performatywnych – jak jest możliwe przejście od teatru do obrzędu, możemy chyba lepiej wyobrazić sobie, jak w religii dionizyjskiej możliwe było przejście od obrzędu do teatru”2.

Głównym zrębem moich uwag będą wykłady wygłoszone przez Jerzego Grotowskiego w Collège de France na dwa lata przed śmiercią w 1997 roku w ramach specjalnie dla niego utworzonej katedry antropologii teatru.

Jerzy Grotowski mówi o sobie w wykładzie inauguracyjnym, że „nie jest ani uczonym, ani naukowcem”. Zaś na zadane sobie pytanie „Czy jestem artystą?”, odpowiada nie bez wątpliwości; „Prawdopodobnie na swój sposób tak”. I wszystko, o czym mówi w tych wykładach, to jest właśnie odkrywanie tajników rzemiosła artystycznego. Religia i Bóg pojawiają się tam incydentalnie, jako obszary intrygujące artystę, ale przecież nie jako główna domena jego poszukiwań. Grotowski nie czuł się „kapłanem” nowej religii, jeśli już, to jako artysta wskazywał (choć nigdy bezpośrednio) na niedostatki tradycyjnych praktyk religijnych czy rytualistycznych. Pewnie dlatego spotykał się z niechęcią nie tylko establishmentu politycznego, ale również religijnego. W każdym razie, moim zamysłem jest nie tyle odkrywanie religijności twórcy Teatru Laboratorium, ile raczej podpatrywanie, w jaki sposób radził sobie z pytaniami, które dla mnie mają charakter par excellence religijny.

W wykładzie I Grotowski powiada: „A zatem, kiedy wybieramy pewne opcje, dokonujemy wyborów, uzasadniamy je w sposób intelektualny, lecz w rzeczywistości to nasz temperament jest tą siłą, która nami kieruje. To zawsze jest sprawa bardzo subtelna, kiedy mamy powiedzieć, dlaczego mamy robić to, a nie tamto. (...) jest ta wielorakość możliwości, i w tej różnorodności nasze wybory uzasadniamy używając słów, podobnie tłumaczymy wykluczanie innych wyborów, lecz w rzeczywistości kieruje nami nasz temperament, nasz sposób uformowania, ukształtowania od samego dzieciństwa”. To spostrzeżenie wydaje mi się szczególnie doniosłe gdyż tak naprawdę mowa jest w nim o niedomknięciu naszych wyborów, o ciągłej otwartości, w gruncie rzeczy Grotowski mówi tu o ludzkiej wolności. A czyż jest coś bardziej ludzkiego i jednocześnie bardziej boskiego niż wolność?

Zanim oddam głos Grotowskiemu, chciałbym zatrzymać się na chwilę przy niezwykle trafnych uwagach Rolanda Barthesa na temat Ćwiczeń duchownych Ignacego Loyoli, tekstu klasycznego dla rekolekcji. Otóż Barthes wyróżnił w nim cztery poziomy: 1. Tekst literalny (Ignacy-przewodnik), 2. Semantyczny (przewodnik-ćwiczący), 3. Alegoryczny (ćwiczący-bóstwo) i 4. Anagogiczny (bóstwo-ćwiczący)3, i słusznie zauważył, iż tak naprawdę trzy pierwsze poziomy stanowią przygotowanie do przekazu decydującego, jakim jest głos czy wola bóstwa – poziom anagogiczny. Jest to głos Boga, ale głos niezwykle starannie wyreżyserowany, czy więc nie mamy i tu do czynienia ze swoistym rzemiosłem, umiejętnością nabytą drogą żmudnych ćwiczeń i dostępną tylko wtajemniczonym? Jesteśmy tu o krok od technik teurgicznych znanych z kabały i praktyk chasydów, mają też swoje realizacje w islamie – sufizm, i w hinduizmie – joga. W wykładzie III Grotowski wspomina o filmie, w którym przywołuje „wiekowego pana, który uczył go hinduizmu”, a który przepowiedział mu, że dojdzie do pustelni. Tym wiekowym panem był ks. Franciszek Tokarz, który zrezygnował z zakonu jezuitów (ale pozostał księdzem), by poświęcić się bez reszty studiowaniu religii Dalekiego Wschodu. Niezwykle ciekawa postać, której znaczenie dla ukształtowania myślenia Grotowskiego jest, zdaje się, jeszcze nie do końca poznane4. To właśnie Franciszek Tokarz przewidział ewolucję teatru Laboratorium w kierunku religijnego obrzędu.

Inauguracyjny wykład Grotowski zakończył przywołaniem „rozmowy kwalifikacyjnej” z profesorem Bernardem Frankiem, specjalistą od kultury japońskiej: „Rozmawialiśmy o tym, co mnie interesuje, gdyż takie było jego pytanie, rozmawialiśmy i nagle, kiedy powiedziałem, że prowadzę poszukiwania, o których mówić mogę jedynie w sposób bardzo metaforyczny, jak o technice wertykalności, przechodzeniu w kierunku czegoś subtelniejszego, profesor stwierdził: Ależ dla mnie jest to sprawa oczywista. Ja sam zajmuję się kulturą japońską, i tak naprawdę nie mówię o tym w sposób bezpośredni, lecz to, co mnie fascynuje, w gruncie rzeczy jest to praktyczny aspekt zen, a w szerszym rozumieniu jogi. Jogi hinduskiej, jogi buddyjskiej. Powiedział też: Tak, rozumiem, kiedy mówi pan o tym wszystkim, co pana interesuje, mówi pan o pewnej technice, o pewnym podejściu, które w naszej kulturze moglibyśmy nazwać, stosując wyrażenie prawie metaforyczne, źródłami człowieka. Tak rozumiem pana, gdyż po cóż, żyć jeśli nie podążamy za czymś takim”. Grotowski dodał, że jego słowa bardzo go poruszyły, a to oznacza, że profesor Frank powiedział to, co dla twórcy Teatru Laboratorium było najważniejsze – poszukiwanie źródeł człowieka. A przecież jest to również podstawowy problem każdej religii.

Owe poszukiwania przyniosły w konsekwencji całkowite osamotnienie i wrogość. Z trzech stron, jak powiada Jerzy Grotowski: „Nasze działania były przeciwne wszelkim regułom teatru konwencjonalnego, a więc środowisko teatralne było bardzo nam przeciwne. To tak jakbyśmy rozbili oficjalne reguły gry. (...) Z drugiej strony, ponieważ działania nasze były sprzeczne z regułami oficjalnej doktryny państwa, nasz teatr był prawie nie do zniesienia dla wszystkich oficjeli. Z drugiej jeszcze strony był on herezją dla Kościoła. Dla Kościoła było to niewiarygodnie szokujące. Tak więc byliśmy atakowani z trzech stron: przez środowisko tradycyjnego teatru, przez oficjalną doktrynę państwa i przez Kościół”.

Jest rzeczą ciekawą, iż z perspektywy czasu Grotowski patrzy na te ataki jako czynnik, który pomógł skonsolidować jego zespół. Nie jest moim celem analiza powodów, dla których poczynania Teatru Laboratorium tak bardzo się nie podobały. Wydaje mi się, iż mogłyby one w interesujący sposób poszerzyć dyskusję sprowokowaną ostatnią książką Marii Janion Niesamowita słowiańszczyzna, w której proponowane jest nowe odczytanie dziejów Polski. Jerzemu Grotowskiemu podobny zamysł towarzyszył już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

W IV wykładzie Grotowski wyjaśnił, jak narodził się jego ostatni spektakl Apocalypsis cum figuris, (ten spektakl udało mi się przeżyć w 1975 roku). To on stał się przedmiotem bezprecedensowego ataku kardynała Stefana Wyszyńskiego w często przywoływanym kazaniu na Skałce 9 maja 1976 roku, gdy padły słowa – „obrzydliwość i świństwo”. Tymczasem dla teatru Laboratorium było to poszukiwanie prawdy poprzez tekst Nowego Testamentu i poprzez Dostojewskiego. Tak o nich mówił Grotowski: „Przypomniałem sobie monolog Wielkiego Inkwizytora z powieści Dostojewskiego Bracia Karamazow, kiedy to Wielki Inkwizytor aresztuje Chrystusa, który ponownie pojawia się na ziemi. Każe go aresztować, gdyż ma być spalony razem z innymi heretykami. I tutaj pojawia się wyjaśnienie motywów działania tego Inkwizytora, który wie dobrze, że ma do czynienia z Chrystusem. Dlaczego trzeba Go spalić? Ponieważ Chrystus prawdziwy wprowadza w świecie ferment, jest buntownikiem i żaden porządek społeczny nie może być osiągnięty. (...) Poprosiłem Antka [Jahołkowskiego], pełniącego rolę początkującego popa, żeby nauczył się na pamięć tego tekstu i żeby podjął próby interakcji z Ryszardem [Cieślakiem] jako domniemanym Chrystusem. I tak krok za krokiem dokonaliśmy wielu improwizacji wokół tego tematu. W efekcie przez wiele miesięcy na początku naszej pracy pracowaliśmy bez tekstu, improwizowaliśmy, pojawiła się scena monologu Wielkiego Inkwizytora, ale później poprosiłem każdego z moich kolegów, aby zaproponowali jakiś tekst zaczerpnięty z dzieła, które uważają za ważne w ich życiu”.

Tak zrodziła się jedna z najbardziej intrygujących wersji Ostatniej Wieczerzy, dla wielu była to wersja obrazoburcza, a nawet bluźniercza. Dla mnie, będącego wówczas (to był rok 1975, a ja byłem studentem teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim) w sporze z instytucjonalnym Kościołem dwudziestolatka, było to przeżycie głęboko religijne. Takim był ten spektakl dla wielu.

Nowy etap poszukiwań oznaczał odejście od tradycyjnego pojmowania teatru opartego na fabule, nawet jeśli była ona traktowana jako pretekst do osobistych poszukiwań aktorów, jak to się działo w Teatrze Laboratorium. Od 1985 roku we włoskiej Pontederze powstaje Workcenter. Cały wykład V został poświęcony właśnie temu okresowi. Jak się wydaje mamy tu do czynienia z próbą nazwania niepochwytnej istoty tych poszukiwań, którą, poprzez słowne przybliżenia stosowane przez Grotowskiego, można nazwać świetlistością: „Zastanawiam się nad tym i zadaję sobie pytanie, czy w pracy nad ciałem i nad pieśnią nie przechodzimy raczej od jednego źródła do innego, czy w rzeczywistości nie chodzi tu o różne źródła i czy ta podróż nie jest przypadkiem podróżą pomiędzy kolejnymi źródłami, zaczynając od źródeł bardziej witalnych ku źródłom bardziej subtelnym i bardziej wzniosłym, wyższym? (...) A zatem zmienia się również jakość percepcji, percepcji istoty ludzkiej, percepcji tego, co jest, co w nas aspiruje, czegoś, czegoś... brakuje mi tu słów, by to nazwać... czegoś bardziej świetlistego”.

W tym fragmencie przemyśleń twórca Workcenter zbliża się, w moim przekonaniu, do niepokoju ludzi głęboko religijnych i nigdy nieusatysfakcjonowanych rezultatem swych poszukiwań. Jest to po prostu bycie w drodze i zgoda na ten niedomknięty, by tak rzec, sposób ludzkiego bytowania. Powiada Grotowski: „Tak często próbuje się doszukiwać jakichś analogii w tych kwestiach, a ja nienawidzę jakiegokolwiek ograniczania, to znaczy narzucania opinii głoszących, że tylko jedna religia jest słuszna, ze tylko jakaś jedna konkretna filozofia jest uzasadniona”. I jeszcze jedno terminologiczne dookreślenie z tego wykładu: „Nawet wtedy, gdy epoka stalinowska przeminęła, całkowicie unikałem używania takich określeń jak pojęcie duchowości. (...) dziś stało się to słowo zbyt łatwe, zbyt proste w użyciu”. Pewnie dlatego odwoływał się do Mistrza Eckharta (1260-1328), mistyka podejrzanego o herezję i Siri Ramana Maharshi (1879-1950), mistyka hinduskiego, a unikał religii zamkniętych w ramy instytucji. Ten głęboko religijny wymiar ostatniego etapu poszukiwań Jerzego Grotowskiego uchwycił Roger F. Repohl, który zetknął się z Grotowskim na wykładach w jezuickim uniwersytecie Fordham University w USA, a swoje wrażenie opisał w wydawanym przez jezuitów piśmie „America”5.

Z wykładu VI chciałbym przywołać odpowiedź na pytanie o sens cierpienia i ofiary. Jak się wydaje, można się w nim dosłuchać interesującej konfrontacji z dominującym i poniekąd zmonopolizowanym przez Kościół katolicki spojrzeniem na religię: „Myślę też, że była to również kwestia kontekstu, w którym działaliśmy – byliśmy małym zespołem teatralnym, nie akceptowanym przez oficjeli, nie akceptowanym przez krytyków, przez innych aktorów (...). Nie akceptował nas ani system społeczny, państwowy, ani Kościół. Byliśmy zatem zespołem, który stanowił prawdziwy gang anarchistów, lecz zdolny był do wielkich rzeczy. Należy też wspomnieć o takich czynnikach jak pamięć i czas. Czynniki te również mogły być źródłem pewnych naszych działań”.

Nawiązując zaś do rozwiązań w Apocalypsis, Grotowski powiada: „Stopniowo sceny zaczynają nabierać coraz większej realności, widzimy apostołów, widzimy świętego Piotra. Na koniec podejmuje on monolog wielkiego inkwizytora z Dostojewskiego i mówi do Chrystusa: Źle wykonałeś swoje zadanie. Teraz my czyli Kościół, spróbujemy to naprawić. Idź i nie wracaj. Inkwizytor wypędza Go” Podsumowanie narzuca się samo: „Jest w tym coś, co jest jednocześnie radosne i bolesne. Jest to jakiś obraz, jakaś wizja naszej cywilizacji, naszego współczesnego świata, dzięki tym wszystkim elementom osiągamy coś jakby uświęconego. Staje się to uświęcone, czyste”. Nic dodać, nic ująć. Mamy tu religijność w stanie czystym, chciałoby się rzec, pierwotnie czystym.

W wykładzie VII Jerzy Grotowski wprowadza interesujące rozróżnienie między profanacją a bluźnierstwem. W moim przekonaniu jest ono równie kluczowe dla jego pojmowania religii i Boga, jak często pojawiające się pojęcie delikatności i świetlistości, o których mówił przy opisywaniu pracy z aktorem. W tym przypadku jest to rodzaj eksperymentowania na mitach narodowych i etnicznych. Co ważne w tym doświadczeniu, to fakt, że nie tylko inni poddawani są swoistej terapii, ale i sam zespół Grotowskiego: „Robiliśmy przedstawienia po to raczej, aby wydobyć na światło dzienne pewne sprawy bolesne lub słabe punkty, bądź też śmieszności nas samych. Było to zatem tak jakby bluźnierstwo przeciw czemuś, co głęboko w naszej tradycji zapuściło swoje korzenie. Trzeba dostrzec wyraźną różnicę między bluźnierstwem i profanacją. Profanacja nie wymaga zaangażowania osoby, która profanacji się dopuszcza. Jeśli, dajmy na to, dla kogoś niepokalana Matka Boża jest postacią bez jakiegokolwiek znaczenia, nawet nie w sensie braku wiary lecz po prostu jako pewien symbol, mitologiczna figura pełna mocy, której obraz zostałby wpojony od dzieciństwa, i jeśli osoba ta zaczęłaby wyśmiewać się z Matki Bożej, to mielibyśmy tu do czynienia z profanacją. Może to być czasem śmieszne, lecz zawsze działanie takie jest po prostu wulgarne. To tak, jakbyśmy naśmiewali się z czegoś, co należy do innych, co jest bogactwem innych. Natomiast jeśli odczuwamy w nas samych jakieś drżenie duszy, jeśli drżymy, a jednocześnie igramy z tym boskim wizerunkiem Maryi, jeśli dopuszczamy się bluźnierstwa, wtedy drga w nas struna wiary – nieważne, czy nadal jesteśmy wierzący, czy też nie, odzywa się, drgać zaczyna struna wiary pobudzona w nas w latach naszego dzieciństwa. Wtedy jest to bluźnierstwo, a nie profanacja. Są zatem również, powiedziałbym, prawdy etniczne, jakościowo podobne. W Teatrze Laboratorium cała nasza postawa wobec Polaków, wobec polskich mitów, wobec świętych polskich historii była swoistą postawą bluźnierstwa, w której my sami, to znaczy nasz zespół, odczuwaliśmy wewnętrzne drżenie. Czuliśmy się tak jakby za chwilę miał uderzyć w nas grom reagującego na naszą postawę Kosmosu lub Boga. I taka postawa jest jak powiew życia. Dzięki niej jesteśmy w stanie doświadczyć jakiegoś dramatycznego oddalenia się od naszych korzeni, a jednocześnie korzenie te potwierdzić. Jest to coś wyjątkowego, co sprawia, że między w ten sposób grającym aktorem, a widzem, który doznaje jeszcze większego szoku, pojawia się swoista, niezwykle silna więź”.

W ostatnich dwu wykładach pojawiają się niezwykle interesujące wątki autobiograficzne sięgające dzieciństwa spędzonego w podrzeszowskiej wsi Nienadówka. Sądzę, że te wspomnienia zasługują na uważne potraktowanie, gdyż pozwalają na rekonstrukcję zarówno religijności, jak i swoistej wstrzemięźliwości w traktowaniu tematów z religią mających związek. Tak więc najpierw mówi Grotowski o lekturze (po kryjomu i ze świadomością czynienia czegoś zabronionego) Ewangelii na strychu chlewu: „Opowieść o Chrystusie wcale nie była dla mnie jak gdyby pojawieniem się religijnej figury. Pojawił się raczej ktoś niezwykle odważny, niewątpliwie postać tragiczna, odważna, rzucająca ludziom wyzwania, ktoś kto nie bał się nie kłamać. Ktoś, kto solidaryzował się z ludźmi wyzutymi z dóbr. (...) Muszę też zaznaczyć, że postać tego przyjaciela rozumiałem nie w wymiarze boskim – przyjaciel jako Bóg, skojarzenie z zaimkiem «Ty» pisanym z dużej litery, lecz w wymiarze ludzkim, zaimek «ty» pisany z małej litery, rozumiany jako bliski człowiek”. Wspomnienie tego sekretnego czytania będzie miało duży wpływ na ostateczną wersję ostatniego spektaklu zrealizowanego przez Teatr Laboratorium: „Przypomniałem sobie to, jak czytałem Pismo Święte po kryjomu, jako książkę zakazaną. Sytuacja, w której my w Teatrze Laboratorium przystąpiliśmy do czytania Ewangelii i do pracy nad spektaklem na nich opartym była również w pewnym sensie sytuacją działania konspiracyjnego, ponieważ z jednej strony, dla Kościoła było to nasze przedsięwzięcie karygodne, a z drugiej strony, było to również niepokojące dla władzy, którą i tak już bardzo niepokoiły nasze spektakle. Było to działanie swoistą ideologią, filozofią, mistyką, będącą wielkim wyzwaniem. Czuliśmy zatem, że nie robimy czegoś, na co byłoby przyzwolenie, lecz coś, co wywoła konflikty.”

Jak się wydaje mamy tu do czynienia z sytuacją pokusy i sięgania po zakazany owoc, świadomej transgresji. Pod koniec wykładu pojawia się istotne dopowiedzenie. Wspomniana lektura Ewangelii w dzieciństwie nie była doświadczeniem religijnym, jest to uderzające zwłaszcza jeśli zestawić ją z głębokim i właśnie religijnym przeżyciem jakie wywołało w umyśle dziecka zetknięcie z książka Paula Bruntona A Search in Secret India – polski przekład Ścieżkami jogów), o której mowa będzie w ostatnim wykładzie.

„Muszę powiedzieć, że w tym czasie, kiedy czytałem Ewangelię w ukryciu, w konspiracji, nie miałem żadnych skojarzeń tej mojej lektury z religią. Owszem, lekturę tę kojarzyłem z księdzem, który zabronił mi czytać Pismo Święte. Ale nie kojarzyłem jej ze sprawami religii, z tym, co posługując się językiem nieadekwatnym, dość powszechnie nazywa się duchowością. Słowo to jest do tego stopnia nadużywane, że nie lubię się nim posługiwać. Natomiast w tym czasie – miałem wtedy mniej więcej dziewięć lat – z pewnych powodów zagłębiłem się gwałtownie i głęboko w studiowanie technik, powiedziałbym, jogicznych hinduistycznych – nie w sensie ćwiczeń gimnastycznych lecz w sensie głębszym. I w tym z kolei aspekcie poznawczym widziałem realne perspektywy działania, spełniania się, dał mi on motywację, którą moglibyśmy określić mianem metafizycznej, i nie widziałem bynajmniej żadnej sprzeczności między tą moją aktywnością, a przyjacielem konia [tak Grotowski nazywał Jezusa]. Nie, to były dwie różne sprawy. Powiedziałbym nawet, że bliższy doświadczeniu religijnemu był właśnie ten aspekt hinduizmu. Doświadczenie z Ewangeliami było bardziej doświadczeniem ludzkim.”

Muszę przyznać, iż największym zaskoczeniem był dla mnie wykład ostatni. W pewnym sensie jego zawartość jest najbliższa moim zainteresowaniom dialogiem międzyreligijnym i rzuca on ciekawe światło na możliwość zbliżenia chrześcijaństwa z hinduizmem i islamem. Akurat nie to interesowało Jerzego Grotowskiego, ale taki wymiar jego rozważań jest dla mnie osobiście niezwykle inspirujący.

Mówi w nim Grotowski o swoich fascynacjach Wschodem zaszczepionych przez lekturę wspomnianej już książki Paula Bruntona Ścieżkami jogów, która trafiła w jego ręce dzięki matce, i o odkryciu Mistrza Eckharta: „Moja matka, która przyjęła postawę niemalże wyzywającego ekumenizmu, pragnęła aby w tej sytuacji nieustannego zagrożenia śmiercią, która mogła nadejść każdego dnia, w sytuacji ciągłej pacyfikacji, abyśmy mój brat i ja mieli coś do czytania, lecz aby to nie była lektura banalna. (...) Przeczytałem tę książkę (Ścieżkami jogów) i stwierdziłem od razu, że spośród wszystkim pomieszczonych w niej historii o Indiach (...) były właśnie rozdziały poświęcone temu muzułmańskiemu sufiemu oraz Ramanie. Moja reakcja na lekturę tych rozdziałów była tak silna, że dostałem gorączki, dorośli przestraszyli się, że zachorowałem na jakąś chorobę zagrażającą mojemu życiu. Później zacząłem przepisywać to, co Ramana powiedział Bruntonowi. I powiedziałbym, że właśnie wtedy rozpoczęła się moja podróż. Moja prawdziwa wewnętrzna podróż rozpoczęła się od lektury tej książeczki. (...) Książka ta, myśli w niej zawarte, zaczęły mi odtąd towarzyszyć. Można powiedzieć, że podobnie jak lektura Ewangelii przywołała mityczne korzenie polskie, tak lektura tej książki przywołała mityczne korzenie hinduskie”.

Właściwie na tym mógłbym zakończyć, gdyż to wyznanie jest najpełniejszym zamknięciem duchowej drogi Jerzego Grotowskiego, jednak na użytek dalszych badań warto jeszcze przywołać, już na zakończenie, jego myśli na marginesie lektury pism Mistrza Eckharta: „Mistrz Eckhart pisze, że jest tak jakby pewne miejsce, o którym mówi «tam» – jest to pojęcie, które odpowiadam temu, co w tym koptyjskim tekście [na którym pracują w Pontederze – S.O.] również jest określone jako «miejsce», miejsce początku – że jest zatem jak gdyby pewne miejsce, w którym on sam przebywa, i że tam gdzie przebywa, nie ma różnicy między tym, co zewnętrzne, a tym, co pojawia się w naszym umyśle. Nie ma tam nawet samego Boga. Nie ma nikogo więcej. On sam w miejscu tym trwa. Następnie mówi, że miejsce to opuszcza, lub że z niego spływa, i że wtedy pojawia się świat i wszystkie stworzenia mówią o Bogu. Nie ma nikogo więcej. Wcześniej mówił: Nie miałem Boga. Teraz Bóg pojawia się, pojawiają się stworzenia. Jeszcze dalej mówi: Kiedy powracam, to znaczy kiedy powraca do tego miejsca, kiedy powraca tam, znów nie ma tam niczego, nie ma Boga. I na koniec – tutaj cytuję ten tekst z pamięci, a więc nieprecyzyjnie – na koniec mówi: Jest to jak gdyby źródło, z którego wszystko bierze swój początek. Cały ten Eckharta opis wewnętrznej podróży jest obrazem tej samej podróży, o której mówił wspomniany wcześniej islamski sufi lub o którym mówił Ramana”.

W tych słowach Jerzego Grotowskiego odnajduję swoisty dialog z mistycznym wymiarem religii jako takiej. Z rozmów przywołanych przez Zbigniewa Osińskiego6 wiemy, iż Grotowski nie godził się, gdy nazywano go panteistą (tak mówił o nim na przykład Jan Błoński), natomiast sam określał się panenteistą – odnajdującym Boga we wszystkim!

Czy te wypowiedzi z ostatnich lat życia artysty dadzą się pogodzić z jego wcześniejszymi deklaracjami, że był ateistą (a niektórzy gotowi od razu dodać: i z jego przynależnością do PZPR)? Sądzę, że tak. W świetle całokształtu dokonań artystycznych i pełnych pasji poszukiwań religijnych widzę w tym wcześniejszym okresie rodzaj czekania na Boga. Jest to oczywiście jedno z możliwych odczytań. Sam Grotowski w ostatnich latach swego życia coraz mniej ufał słowu. Pewnie dlatego wolał czytać mistyków i wsłuchiwać się we własne wnętrze. Właśnie jako słuchający pozostaje źródłem inspiracji dla każdego, kto szuka.


Publikowany tekst jest nieco zmienioną wersją katechezy wygłoszonej 12 marca 2007 roku w Instytucie Teatralnym w Warszawie, w ramach drugiej edycji Teatralnych Rekolekcji Wielkopostnych.


1 Za: Zbigniew Osiński, Pamięć Reduty, Gdańsk 2003, s. 456.

2 Leszek Kolankiewicz, Dziady. Teatr święta zmarłych, Gdańsk 1999, s. 406.

3 Por.: R. Barthes, Sade, Fourier, Loyola, Warszawa 1996, s. 49.

4 O roli i znaczeniu ks. Franciszka Tokarza w biografii twórczej Grotowskiego pisze Zbigniew Osiński: Nazywał nas bratnim teatrem. Przyjaźń artystyczna Ireny i Tadeusza Byrskich z Jerzym Grotowskim, Gdańsk 2005, s.41-45.

5 Liturgy as Vehicle, w: „America”, September 24, 1994, s. 18-20. Jest to tekst o tyle istotny, iż sam Grotowski często się do niego odwoływał jako do przykładu trafnego odczytania jego zamierzeń.

6 Notatki ze spotkań z Jerzym Grotowskim w Vallicelle pod Pontederą we Włoszech, 26-20 kwietnia 1988, [w:] „Didaskalia” 2006 nr 76, s. 97-103.

p i k s e l