Teatr Łaźnia Nowa
Paradiso
reżyseria: Michał Borczuch, dramaturgia: Tomasz Śpiewak, kostiumy i scenografia: Dorota Nawrot, reżyseria światła: Jaqueline Sobiszewski, kurator projektu: Magdalena Kownacka, premiera: 26 stycznia 2014

 

Izabela Zawadzka

Raj innymi oczami

 

Przed wejściem na salę ustawia się długa kolejka. Widzowie pojedynczo podchodzą do niewielkiej lornetki, przez którą można podejrzeć, co dzieje się na scenie za drzwiami. Obraz jest zamazany, nie dość ostry, żeby dało się rozróżnić poszczególne postacie. Widać tylko kolory i ruch. Podobnego zaburzenia percepcji rzeczywistości doświadczają osoby chore na autyzm. Do ich mózgu trafia zbyt duża ilość bodźców wzrokowych, która powoduje, że skupiają się na najdrobniejszym pyłku kurzu, albo wręcz przeciwnie – zbyt mała, która ogranicza ich możliwości widzenia do rozróżniania strumieni światła. Instalacja jest pierwszym krokiem do zrozumienia projektu Paradiso Michała Borczucha. Spektakl zostanie zaprezentowany w całości dopiero w czerwcu. Pod koniec stycznia twórcy przygotowali pokaz warsztatów, które, jak można przeczytać w programie, są pierwszym etapem pracy nad projektem i stały się przedstawieniem samym w sobie. Borczuch zaprosił do współpracy troje zawodowych aktorów (Dominika Biernat, Marta Ojrzyńska, Paweł Smagała) oraz piątkę chorych na autyzm podopiecznych podkrakowskiego ośrodka „Farma Życia” wraz z ich opiekunem (Maria Bozowska-Bolak).

Po wejściu na salę, którą wcześniej podglądaliśmy przez lornetkę, widzimy wydzieloną przestrzeń otoczoną z dwóch stron rzędami widowni. Na scenie znajduje się dużo przedmiotów, które wydają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego. Z przodu stoi lampa pokojowa, gdzieś w kącie odkurzacz, na środku leży dywan, a na nim akordeon, afrykańskie bębny i cymbały. Pod ścianą siedzi zespół techników (akustyk, oświetleniowiec) oraz reżyser i kilka osób zaangażowanych w realizację pokazu. Aktorzy i uczestnicy warsztatów siedzą w okręgu, po prawej stronie sceny, i grają w skojarzenia.

Dopóki widownia nie zapełni się w całości, gra jest nie do końca zrozumiała, jest formą prywatnej zabawy. Kiedy drzwi sali zamykają się, Paweł Smagała oficjalnie rozpoczyna nową „turę”. Wszyscy w kręgu muszą jak najszybciej wymyślić słowa, które będą odpowiadały wybranym przez Smagałę kategoriom – kolor i narząd wewnętrzny, zawód i czynność, imię i miesiąc. Smagała pogania grupę, każe powtarzać hasła szybciej i szybciej, mobilizując wszystkich do jak największego skupienia. Ostatnia runda jest najtrudniejsza. Zadanie wymaga połączenia trzech elementów – imienia, miesiąca i słowa, które kojarzą się z romansem. „Anna, maj, pocałunki”, „Monika, marzec, łóżko”, „Adam, wrzesień, szepty”… Smagała narzuca zawrotny rytm. Po trzech „okrążeniach” oznajmia, że gra dobiega końca. Cała zabawa jest improwizowana. Chociaż wydaje się, że Smagała już wcześniej przygotował odpowiednie hasła do gry, odpowiedzi grupy są wymyślane na bieżąco. Widać to najwyraźniej, kiedy nie wszystkie słowa odpowiadają poleceniom prowadzącego, albo kiedy z braku pomysłu powtarzane są te same wyrazy.

Po skończeniu gry sytuacja ulega zmianie. Dominika Biernat i Kamil Mroczkowski (uczestnik warsztatów) przechodzą na dywan. O ile reszta uczestników ma na sobie codzienne stroje, oni od początku ubrani są w kostiumy boyów hotelowych. Biernat kładzie się na stole ustawionym wzdłuż dywanu i przykrywa kołdrą. Kamil przyciąga stojący w kącie odkurzacz. Rozpoczyna się scenka, w której Kamil, jako praktykant w hotelu Paradiso, znajduje śpiącą w jednym z pokoi Beatrycze (Biernat). Dziewczyna jest tam nielegalnie, dlatego kiedy do pokoju wkracza menedżer hotelu (Smagała), praktykant musi zataić jej obecność. Następnie razem z Beatrycze uciekają z hotelu, zaczynając swoją wielką przygodę. Tutaj scena się kończy. Cała ta sekwencja wydaje się przećwiczona i wyreżyserowana pod kątem działań i sytuacji scenicznych. Tekst natomiast jest wymyślany na bieżąco, przez co scena nabiera charakteru warsztatowego. Widać ogromną różnicę między zawodową grą aktorów, a niewprawnymi wypowiedziami Kamila. Chłopak znajduje się w nowej dla siebie sytuacji. Próbuje odnaleźć się w przestrzeni, nadać swojemu głosowi jak najbardziej naturalny ton. W zestawieniu z zawodowymi aktorami, dla których scena jest miejscem znanym i oswojonym, wydaje się kimś obcym, przychodzącym z zewnątrz. Ta mocno podkreślana inność Kamila wydaje się odnosić do sposobu funkcjonowania osób autystycznych w realnym świecie. Po skończonej sekwencji cała trójka wraca na swoje pierwotne miejsca i zaczynają nową grę. Tym razem Smagała prosi, żeby każdy podszedł pojedynczo do stojącego w środku koła mikrofonu i wydał z siebie najbardziej przerażający dźwięk, jaki potrafi. Po wykonaniu przez wszystkich zadania Smagała podchodzi do siedzącego obok opiekunki chłopaka, który nie brał udziału w pierwszej zabawie (Albert Jeżowski). Wkłada mu do ręki dziwnie wyglądający przedmiot. Urządzenie jest podpięte do mikrofonu. Możemy domyślić się, że Albert jest prawie głuchy. Dlatego nie zabierał głosu na początku spektaklu. Dźwięk odbiera za pomocą wibracji. Kiedy dostaje do ręki to urządzenie, ożywia się. Smagała prosi, żeby powtarzał za nim poszczególne dźwięki. Chłopak reaguje na głos aktora, wydobywa z siebie głoski, które przypominają brzmieniem usłyszane słowa. Cała sekwencja trwa dość długo. Jest bardzo mocnym i wzruszającym punktem spektaklu. Autystyczny mężczyzna, z którym pozornie nie ma kontaktu, wchodzi w interakcję, odpowiada na polecenia. Smagała zabiera dziwne urządzenie z ręki Alberta i przykłada mu je do serca: „Słyszysz mnie? Mówię do twojego serca. To ja, twoja Beatrycze”. Rzeczywiście, Smagała staje się przewodnikiem Alberta po scenicznym świecie. Przez cały spektakl Smagała jest w pobliżu Alberta. Pomaga mu przejść z miejsca na miejsce (możemy zauważyć, że Albert ma problemy ze wzrokiem) i uspokaja go, kiedy się denerwuje. Wydaje się, że chłopak mu ufa.

Kiedy Smagała i Albert kończą swoją część, następuje załamanie akcji. Spektakl składa się z następujących po sobie luźnych etiud i bardziej ustrukturyzowanych fragmentów, między którymi są ostre przejścia. W tej części Marta Ojrzyńska ogłasza publiczności, że odbędzie się koncert Michała Krzysztofa Cichego (uczestnika warsztatów). Wspólnie odgrywają scenkę, w której Ojrzyńska jest fanką Michała. Mężczyzna siada do keyboardu, Ojrzyńska staje koło niego. Mężczyzna prezentuje utwór, który sam skomponował, i na prośbę aktorki stara się nauczyć ją grać tę melodię. Następuje zamiana stereotypowej relacji, w której osoba zdrowa instruuje osobę autystyczną. Tym razem to Michał jest nauczycielem aktorki, pokazuje jej, jak ustawić palce, jak wydobyć odpowiednie dźwięki z instrumentu. Kolejna taka relacja pojawi się jeszcze raz, kiedy Ojrzyńska i Biernat będą rozmawiały z Grzegorzem Wołkowiczem. Aktorki pytają, jak, według niego, będzie wyglądał koniec świata, kim jest Bóg i czy w ogóle istnieje, jaki będzie człowiek przyszłości. Grzegorz występuje tutaj w roli mędrca, osoby, która wie więcej, patrzy inaczej.

Uczestnicy warsztatów pracują z aktorami na zasadzie partnerstwa. Z jednej strony, aktorzy są ich nauczycielami – pomagają przemieszczać się po scenie, czuwają nad przebiegiem ćwiczeń a w partiach wyreżyserowanych, jako ci pewniejsi i bardziej obyci z materią teatru, instruują, jak się zachować. Z drugiej strony, chorzy dzięki specyficznej wrażliwości i odmiennemu sposobowi odbierania świata pomagają aktorom przeniknąć do rzeczywistości, do której tamci nie mają dostępu. W poszczególnych sekwencjach stają się przewodnikami aktorów, strażnikami tajemnej wiedzy.

Wiele scen w tym pokazie było niejasnych, pojawiających się bez konkretnego logicznego umotywowania. Jednak jako całość tworzyły historię relacji osoby zdrowej i autystycznej. Były próbą pokazania, w jaki sposób podopieczni ośrodka „Farma Życia” postrzegają świat. Szczególną sceną był moment, kiedy Smagała z Albertem zaczęli grać na bębnach. Po raz kolejny Albert mógł „słyszeć”. Odbierając wibracje instrumentu, razem z aktorem stworzył muzyczną improwizację. Kolejno dołączali do nich inni aktorzy i uczestnicy warsztatów, grając na leżących na scenie bębnach. Natłok bodźców i niepasujących do siebie dźwięków wytworzyły w widzach poczucie chaosu. W podobny sposób dźwięki odbierają osoby autystyczne, których zmysł słuchu (podobnie jak wzroku) ma inny stopień wrażliwości niż u zdrowej osoby.

Pokaz Paradiso posiadał określoną dramaturgię. Konsekwentnie starał się pokazać publiczności, jak chorzy na autyzm odbierają świat. Instalacja przed salą teatralną pozwalała patrzeć tak, jak chorzy, sceny z Albertem pokazywały, jak mogą oni słyszeć, a gry skojarzeń – jak myślą. Już teraz można traktować Paradiso jako całość inscenizacyjną. Niezwykle ciekawe jest, w którą stronę Michał Borczuch poszerzy projekt i jak go przekształci do czerwcowego pokazu oficjalnego.

p i k s e l