Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Scena Kameralna
Kordian
wg Juliusza Słowackiego
scenariusz i reżyseria: Szymon Kaczmarek, scenografia: Kaja Migdałek, reżyseria świateł: Katarzyna Łuszczyk, współpraca dramaturgiczna i opracowanie muzyczne: Żelisław Żelisławski
premiera: 21 stycznia 2012

 

Anna Matras
Stypa po Słowackim

 

To spektakl radykalny. Szymon Kaczmarek podporządkował tekst dramatu Słowackiego jednej, bardzo wyrazistej interpretacji. Odrzucił romantyczną tradycję inscenizacji i pominął kwestie polskiej sprawy narodowej, by na plan pierwszy wysunąć temat śmierci. Pragnąc przełamać dotychczasowe schematy interpretacyjne, sam stworzył schemat – inny, lecz równie mocny.
Kaczmarek wprowadził do spektaklu dwóch Kordianów: Młodego (Szymon Czacki) i Starego (Adam Nawojczyk). Starszy jest sparaliżowanym mężczyzną na wózku inwalidzkim. To Kordian, który przeżył. Nie został rozstrzelany, nie popełnił samobójstwa, ale pragnienie śmierci nadal mu towarzyszy. Szczególnie teraz, gdy jest całkowicie unieruchomiony i może tylko lekko poruszać głową, a mówienie sprawia mu wyraźne problemy. Wprowadzenie postaci Młodego Kordiana wydaje się więc uzasadnione: ktoś musi opiekować się niezdolnym do samodzielnej egzystencji bohaterem. Na początku jednak jego relacje ze Starym Kordianem nie są oczywiste. Może być on zarówno pracownikiem opieki społecznej, jak i żerującym na jego historii filmowcem dokumentalistą (Młody Kordian cały czas filmuje swojego towarzysza). Z czasem zaczynamy jednak dostrzegać, że przyjął rolę cichego przewodnika, który prowadzi Starego Kordiana do śmierci. Młody Kordian nie będzie mu przeszkadzał w realizacji zamierzonego celu, nie będzie próbował odwodzić go od decyzji. Przeciwnie, to on jest konstruktorem śmiercionośnej maszyny, którą cały czas widzimy na scenie. Wystarczy pociągnąć za sznurek, a trucizna rozleje się po ciele Starego Kordiana i uwolni go od cierpień.
Atmosfera spektaklu jest więc przesiąknięta oczekiwaniem na śmierć. Mimo że w mieszkaniu Starego Kordiana znajdują się sprzęty, mogące przywoływać wspomnienia jego wcześniejszego życia (meble, półki z książkami, płyty, gramofon, zdjęcie Laury), brak na nich śladów codziennego użytkowania; zostały też przemieszane z elementami abstrakcyjnymi. Odcienie ciepłych beżów na ścianach, które zazwyczaj mają czynić pomieszczenie przytulnym, kontrastują z geometrycznymi białymi schodami, które w kolejnych scenach stają się znakiem Mont Blanc oraz regałem z książkami. Poczucie dystansu wobec tej przestrzeni potęguje także kamera, którą Młody Kordian instaluje na początku spektaklu i która będzie rejestrowała i emitowała na ekran umieszczony w głębi sceny ostatnie chwile Starego Kordiana.
Chłodny dystans kamery wydaje się też świetnie charakteryzować stosunek Młodego Kordiana do wydarzeń na scenie. Zdecydowane i przemyślane ruchy, za pomocą których operuje on ciałem Kordiana przypominają gest operatora, montującego nagrany materiał. Idealnego tematu do powstającego filmu dostarcza swoim pomysłem Stary Kordian. W jednej z początkowych scen w jego domu pojawiają się rodzina i znajomi, zaproszeni na ostatnie pożegnanie. Bliscy otrzymują scenopisy i na prośbę sparaliżowanego odczytują sceny z dramatu Słowackiego. Fragmenty tekstu nie zostały wybrane przypadkowo. Spaja je wątek samobójstwa Kordiana. W ten sposób Kaczmarek rysuje podobieństwa między sparaliżowanym mężczyzną na wózku a literackim bohaterem.
Zaaranżowana przez Starego Kordiana sytuacja jest od początku niekomfortowa dla przybyłych. Laura kilkakrotnie próbuje opuścić pokój, nerwowo szarpiąc za klamkę. Drzwi zostały jednak zamknięte na klucz, a wewnętrzny spektakl skończy się dopiero, gdy zechce tego reżyser. Na początku bliscy Starego Kordiana – Matka (Beata Paluch), Ojciec (Jacek Romanowski), Ksiądz (Zbigniew Ruciński) i Laura (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) – czytają więc swoje kwestie nieporadnie, myląc się i zacinając. Z czasem jednak porzucają scenopis i coraz bardziej angażują się w role. Niestety, reżyser – i myślę tu o Szymonie Kaczmarku, a nie Młodym Kordianie – nie potrafił poddać aktorom tematu do rozegrania sceny. Rysowane grubą kreską paralele między losem Kordiana Słowackiego a Kordiana Kaczmarka wydają się niewystarczającym wyjaśnieniem dla wprowadzenia tej sceny. Trudno jest bowiem porównywać cierpienie romantycznego bohatera, które niejako wpisane jest w jego topos, i cierpienie przykutego do wózka inwalidzkiego mężczyzny. Leżąca u podstawy historii obu bohaterów nieszczęśliwa miłość to temat, który połączyć mógłby wiele postaci dramatycznych, stąd użyty w tym kontekście sprawia wrażenie schematycznego i mało przekonującego. Pomysł, aby Stary Kordian zmusił swoich bliskich do odczytywania fragmentów tekstu Słowackiego wydaje się więc nietrafiony. Aktorzy, którym przyszło grać podwójne role, wydają się równie zdezorientowani, co widzowie – jakby reżyser zapomniał poinformować ich o sensie wprowadzenia tego fragmentu, zostawiając im dowolność w kreowaniu postaci. Odbija się to mocno na wiarygodności sceny i pogłębia poczucie, że widz ma do czynienia z czymś niedokończonym i chaotycznym.
W drugiej części spektaklu relacja między Kordianami stopniowo ulega zacieśnieniu. Młody Kordian coraz mniej przypomina zdystansowanego reżysera, a staje się partnerem starego bohatera. W scenie, w której mówią tekstami Cara i Wielkiego Księcia, pod maską postaci literackich toczy się szczery i dotkliwy dialog, którego przedmiotem jest śmierć Kordiana. Młody przewodnik próbuje uświadomić partnerowi ostateczność decyzji, ten jednak reaguje ironią. Stara się „dograć” swoją rolę do końca. Jest nieustępliwy, pławi się w swoim cierpieniu i rozgoryczeniu. Czy osiągnie cel? Kroplówka śmiercionośnego aparatu nie zostaje podłączona, a sznurek leży gdzieś na ziemi, w chwili gdy Młody Kordian opuszcza Starego, by już nie powrócić.
Użycie przez Kaczmarka tekstu Słowackiego jest gestem bardzo radykalnym i konsekwentnie przeprowadzonym. Z jednej strony pragnienie śmierci oraz paraliż ciała, na które przełożony został romantyczny dramat, znajdują uzasadnienie w lekturze Słowackiego. Z drugiej jednak, w wielu momentach opór tekstu wobec scenicznej interpretacji jest zbyt silny, aby była ona przekonująca. Jest to szczególnie widoczne w scenie z rodziną. Być może trafniejszym rozwiązaniem byłoby usunięcie tej sekwencji i rozegranie spektaklu tylko na dwóch – notabene bardzo dobrych – aktorów. Choć rola Starego Kordiana nie należy do łatwych – aktor gra tylko głosem i pokazywaną na zbliżeniach kamery mimiką – Adam Nawojczyk świetnie się w niej odnalazł. Szymon Czacki również bardzo precyzyjnie zinterpretował swoją postać. Jego sumienność okazała się jednak również pułapką. Aktor sprawia wrażenie, jakby starał się przede wszystkim dokładnie pokazać kolejne cechy bohatera, jego ekspresja kojarzy się więc ze szkolną charakterystyką postaci. Dużym problemem tej roli jest również brak dynamicznych relacji z innymi postaciami na scenie. Bo również te postaci, zostały przez Kaczmarka ograniczone przez przyjętą przez niego koncepcję inscenizacyjną i sprowadzone do wyabstrahowanych i zamkniętych scenicznych portretów. Sytuacja, w której znaleźli się wszyscy aktorzy jest patowa – ich obecność na scenie okazuje się mniej istotna niż koncepcja inscenizacyjna. Tym samym można odnieść wrażenie, że dla reżysera ważniejsza jest wcześniejsza interpretacja i praca nad tekstem, niż sceniczna realizacja.
Kaczmarek nie zajmuje również stanowiska w dyskusji na temat eutanazji. Wątek ten urywa się bez wyraźnego powodu. Również próba nowego sposobu inscenizacji klasycznego dramatu romantycznego nie przynosi żadnych innowacji. Dokładna lektura tekstu, która dla Kaczmarka była kluczowym etapem pracy nad spektaklem, okazała się ograniczeniem. W rezultacie, w obliczu precyzyjnej, a zarazem zamkniętej interpretacji widz, podobnie jak aktorzy, nie ma już nic do dodania od siebie, nie jest zachęcany do negocjowania interpretacji. Opuści teatr z przekonaniem, że ktoś odrobił za niego pracę domową z myślenia.

p i k s e l