Nieskończona historia. Oratorium na 30 postaci, chór, orkiestrę i sukę Azę
wg Artura Pałygi
reżyseria: Piotr Cieplak, scenografia: Andrzej Witkowski, muzyka: Jan Duszyński, konsultacja choreograficzna: Leszek Bzdyl
premiera: 10 marca 2012

 

Aleksandra Wiśniewska
Spieszmy się poznawać ludzi

 

Na zaciemnioną scenę padają smugi światła rzucane przez szpary w uchylanych powoli drzwiach. Z tych szczelin zaczynają dochodzić głosy zapowiadające pojawienie się aktorów. Słyszymy tylko pojedyncze głoski, niezrozumiałe strzępy słów. Te pozornie przypadkowe dźwięki rozpoczynające spektakl tworzą atmosferę uśpionej kamienicy: głosy wydawane przez sen, skrzypienie starych sprzętów i schodów, przytłumiona rozmowa, drapanie zbudzonego psa o drzwi. Za chwilę fragmenty słów zaczną się uzupełniać i wyłoni się z nich krótka, ale dramatyczna opowieść o życiu na ziemi, które pojawiło się miliony lat temu, aby potem na wiele lat zastygnąć w formie ledwie pozwalającej na przetrwanie. Stara kamienica w niewielkim miasteczku, w której toczy się akcja spektaklu, zdaje się być podobnie uśpiona jak uwięzione w stagnacji życie z przytoczonej opowieści.
Wraz z rozjaśnieniem sceny budzą się mieszkańcy kamienicy. Składające się na fabułę spektaklu historie z ich życia są na bieżąco opowiadane i komentowane przez narratora (Mariusz Benoi grający jednocześnie jednego z lokatorów, trenera Trampka). Drobne zmiany scenograficzne (przestawiona miska dla psa, dostawione krzesło) pozwalają aranżować na scenie wnętrza kolejnych mieszkań. Przestrzeń dookreślają przede wszystkim postaci pojawiające się w jej centralnym miejscu.
Wiktoria Dworniczkowa (Elżbieta Kępińska) budzi się przy dźwiękach chorału gregoriańskiego dochodzących z radia. Za chwilę poślizgnie się w łazience, co wpłynie na życie całej społeczności kamienicy. Tymczasem poznajemy pozostałych bohaterów: Anielę Dąbek (Maria Robaszkiewicz), przyjaciółkę Wiktorii Dworniczkowej i właścicielkę psa imieniem Aza (w tej roli Eliza Borowska, grająca także młodą dziewczynę w ciąży), depresyjnego mężczyznę obsesyjnie walczącego z konsumpcyjnym stylem życia (Andrzej Mastalerz), Ankę (Karina Seweryn) i Pawła (Michał Napiątek) toczących kłótnię po porannym „seksiku”, nauczyciela z okolicznego technikum (Cezary Kosiński), któremu przyśniła się Trójca Święta, dziewczynę pracującą w McDonaldsie (Katarzyna Maria Zielińska), właścicielkę domu pogrzebowego (Olga Sawicka), a także młodego kierowcę karetki (Krzysztof Plewako-Szczerbiński). Wszyscy bohaterowie ubrani są prowincjonalnie: w stare sukienki, zbyt krótkie spódniczki, za ciasne golfy, wyświechtane marynarki. Razem mają tworzyć emblematyczną społeczność małego miasteczka, którego życie wypełniają najróżniejsze problemy. Najważniejszym z nich jest samotność.
W głębi sceny ustawione są rzędy krzeseł, zwrócone tyłem do widzów w kierunku małej rampy zwieńczającej przestrzeń sceniczną – to wnętrze lokalnego kościoła, ale także miejsce, gdzie kolejne osoby wykonają „arie” (tak narrator nazywa monologi bohaterów spektaklu). Mieszkańcy kamienicy każdy dzień zaczynają od mszy świętej i właśnie w kościele orientują się, że brakuje wśród nich pani Dworniczkowej. Ona  tymczasem żegna się ze światem, recytując litanię do sprzętów wypełniających jej mieszkanie. Cztery krzesła, módlcie się za nami, starannie wymyte szklanki, módlcie się za nami, módl się za nami i ty, diabełku z makatki – wymienia, otwierając ramiona, w które wpadają pozostali aktorzy (w tej scenie porzucają swoje role, by stać się sprzętami domowymi). Fakt, że sąsiedzi towarzyszą jej w chwili śmierci pod postacią przedmiotów, symbolizuje ich codzienną obojętność wobec sąsiadki (mężczyzna mieszkający obok Dworniczkowej dowiaduje się o jej śmierci dopiero wtedy, gdy ktoś wyważa drzwi do jej mieszkania). Jej odejście sprawia jednak, że ”wsobność” mieszkańców zostaje, przynajmniej częściowo, przełamana. Sąsiedzi mijający się przed blokiem w drodze do kosza na śmieci są widocznie skrępowani koniecznością wymienienia paru zdań. Z workami w ręku przystają przed blokiem i z trudem podtrzymują rozmowę. Wspólnym tematem okazuje się jednak termin pogrzebu. Dowodem „pośmiertnego oddziaływania” Dworniczkowej jest również marsz żałobny, wykonany przez wszystkich mieszkańców kamienicy – wyraz chwilowej wspólnoty. Epilogiem do pogrzebu jest poród jednej z lokatorek. To (nieco banalne) zakończenie puentuje przedstawioną opowieść: koniec staje się początkiem, śmierć splata się z narodzinami, historia toczy się dalej.
Powstające na scenie portrety kolejnych bohaterów zostają wplecione w logikę spektaklu poprzez skoncentrowane wokół tematu śmierci wątki metafizyczne, pojawiające się w poszczególnych opowieściach.  Nauczyciel z technikum kupuje książkę ze starożytną opowieścią o Gilgameszu i zaczytuje się w niej, chcąc się dowiedzieć, jak bohater pokonał śmierć. Okazuje się jednak, że dwunasta tablica, na której miało być zapisane rozwiązanie, zaginęła. „Aria” dziewczyny z McDonaldsa jest filozoficzną analizą popularnej wiedzy o teorii względności Einsteina: gdy światło porusza się tak strasznie szybko, czas i przestrzeń przestają się poruszać – i to jest wieczność, światłość wiekuista. Także inni bohaterowie próbują zmierzyć się ze śmiercią, z perspektywą życia po śmierci, a także z sensem samego rytuału pogrzebowego. W historię od czasu do czasu wkracza metafizyka w postaci zmaterializowanej: diabeł i anielica w jednej osobie (Aleksandra Bożek), ubrana podobnie jak pozostali aktorzy, dyskutująca o wierze z kierowcą karetki. Metafizyczne wywody brzmią jednak na scenie nieco banalnie.
Sekwencja epizodów nie tworzy spójnej narracji. Wyznania kolejnych bohaterów pojawiają się więc w sposób zupełnie niewymuszony. Można odnieść wrażenie, że zaglądamy w wizjer fotoplastykonu, w którym zebrano fotografie mieszkańców kamienicy, albo że dokumentujące oko kamery zagląda do kolejnych mieszkań, zatrzymując się w niektórych nieco dłużej. Sceny żywiołowe i głośne równoważone są momentami ciszy i bardzo ograniczonej ekspresji (na przykład scena, w której Aniela Dąbek tańczy z sąsiadem  przy dźwiękach Nothing compares to you Sinead O’Connor). Wszystkie elementy spektaklu sklejonego z, właściwie niezależnych od siebie, historii kilku osób spaja przede wszystkim muzyczność.
Spektakl Piotra Cieplaka jest bowiem przede wszystkim misterną kompozycją dźwiękową. Muzyczność przedstawienia, na którą wskazuje już sam tytuł, nie ma nic wspólnego z klasycznym musicalem. Aktorzy nie śpiewają, tylko odtwarzają dźwięki, które towarzyszą codziennemu życiu mieszkańców prowincjonalnej kamienicy, nie tańczą, choć niewątpliwie poruszają się w układzie choreograficznym. Do uzyskania tego efektu wykorzystali bardzo proste, ale często zaskakujące, środki (najważniejszym instrumentami są głosy aktorów, które wystarczają, aby wywołać dźwięki pobliskiego McDonaldsa, dalekie odgłosy dyskoteki czy echo w kościele). Bardzo rzadko dźwięk dochodzi z off-u. Wszystko, co słyszymy, ma uzasadnienie fabularne. Odliczanie dziesiątków różańca na porannej mszy w kościele jest jednocześnie odliczaniem ostatnich oddechów Dworniczkowej, tykanie zegara i skomlenie psa w mieszkaniu Dąbkowej oddaje jej samotność i smutek. Elementem fabuły są też „arie” poszczególnych bohaterów. „Arie” nie zawsze są śpiewane (choć i takie się pojawiają), ale każda z nich ma swój specyficzny rytm. Na ich czas członkowie zespołu aktorskiego porzucają swoje role, uczestniczą w opowieści solisty jako słuchacze i widzowie, tworzą akompaniament, wykonują układy choreograficzne. Najbardziej spektakularne są jednak „partie chóru”: muzycznie zaaranżowane fragmenty spektaklu, odgrywane wspólnie przez wszystkich aktorów. Słuchane oddzielnie dźwięki wydawane przez poszczególne osoby są zupełnie niezrozumiałe, dopiero gdy ich głosy nakładają się na siebie i wybrzmiewają razem, tworzą harmonijną całość. Efekt uzyskiwany jest tylko dzięki niezwykłej precyzji: każdy z aktorów prowadzi komplementarną wobec innych linię melodyczną lub rytmiczną. To spostrzeżenie można odnieść także do całego spektaklu, w którym słowa i działania poszczególnych postaci można potraktować jako partie partytury różnych instrumentów w orkiestrze, które nawzajem się uzupełniają.
Uderzająca w spektaklu Cieplaka jest skromność zespołu aktorskiego Teatru Powszechnego, świadome, jak się zdaje, unikanie gwiazdorstwa. Być może to raczej jedność zespołu niż fabuła może odbudować wiarę we wspólnotę, która wydaje się podstawowym przesłaniem spektaklu.

p i k s e l