Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy im. G. Holoubka, Teatr Łaźnia Nowa, Festiwal Boska Komedia
Paweł Demirski
W imię Jakuba S.
reżyseria: Monika Strzępka, dramaturgia: Paweł Demirski, scenografia, kostiumy: Michał Korchowiec, muzyka: Jan Suświłło, ruch sceniczny: Rafał Urbacki,realizacja dźwięku: Krzysztof Sierociński, Piotr Mastalerski, realizacja świateł: Rafał Rudkowski, realizacja multimediów: Dariusz Kraszewski
premiera: 8 grudnia 2011

 

Karolina Wycisk
Słowo o Jakubie Szeli: update

 

„Właściwy każdej historjozofii kult bohaterów, (wszystko jedno czy bohaterem tym będzie jednostka, czy też zbiorowość), naświetlony klasową koncepcją dziejów, ujawnia gruntowne zmiany w inwentarzu swych posągów: walą się w gruzy piedestały wzniesione przez historiozofię narodową, wyrastają na ich miejscu inne” (B. Jasieński, Słowo o Jakubie Szeli, Warszawa 1956, s. 7; pozostałe cytaty pochodzą z tego samego źródła) – tak zaczyna swój poemat Bruno Jasieński. Słowo o Jakubie Szeli jako zapisane świadectwo historii „nieoficjalnej” ma odsłonić „nowy postument bohaterski, który na tle poprzednim wydawał się zwykłym, urągającym symetrii pejzażu kamieniem przydrożnym”. Jest nim „pierwszy świadomy bojownik interesów chłopstwa – Jakub Szela”. Postać przywódcy rabacji galicyjskiej wzbudzała zainteresowanie w połowie XX wieku, co może dziwić – szczególnie w atmosferze futurystycznej fascynacji nowością, techniką, przyszłością. Podobne zaskoczenie wywołuje współczesna wariacja na temat Jakuba Szeli, którą proponują Paweł Demirski i Monika Strzępka. Jak zrozumieć obecność w najnowszej teatralnej publicystyce postaci wyciętej z kart podręcznika do XIX-wiecznych dziejów państwa polskiego? Twórcy spektaklu W imię Jakuba S. udowadniają, że historia znowu zatacza koło, a Jakubów ci u nas dostatek. Jak czytamy w komentarzu do przedstawienia, „większość polskiego społeczeństwa ma korzenie na wsi” i to tej „duszonej pańszczyzną, tej chłopskiej, tej chamskiej”.

W teatralnym świecie stworzonym przez duet Demirski&Strzępka mieszają się różne porządki fabularne i czasowe: ucisk chłopów sprzed wieków porównany zostaje do aktualnej polityki banków czy systemów kredytowych, kurczącego się rynku pracy, akcja dzieje się zarówno współcześnie, jak i w XIX wieku, obok komentarzy do bieżącej sytuacji społecznej pojawia się też aluzja do renesansowego Krakowa, a postaci znane z historii współistnieją z przedstawicielami młodego pokolenia współczesnych Polaków. Wyświetlane slajdy, informujące o czasie i miejscu akcji, mają pomóc w uporządkowaniu odbioru, choć użyta przez twórców parodystyczna forma często potęguje wrażenie rozbicia scenicznego obrazu. Aktorzy raz są galicyjskimi chłopami z XIX wieku, raz współczesnymi przeciętnymi Polakami: pijakami, bezrobotnymi, urzędnikami, klientami banków, petentami w urzędach – współczesnymi potomkami Jakuba S. Twórcy Niech żyje wojna!!! po raz kolejny zestawiają realia historyczne i współczesne, odwołują się do znanych mitów narodowych (bunt wobec zniewolenia i opresji) i tożsamościowych (tworzenie fikcyjnych drzew genealogicznych o szlacheckich korzeniach), by je skutecznie zrewidować czy ośmieszyć.

Pośród zimowego pejzażu, na gruzach starego świata pojawia się sam przywódca buntu w Galicji, Jakub Szela (Krzysztof Dracz). Scenografia jak z filmów katastroficznych nie wróży świetlanej przyszłości. Przewrócona metalowa konstrukcja, fragmenty ścian, drzwi z wybitymi szybkami, poszarpane czerwone płótno w tle i sprzęty: stos biurowych krzeseł, kanapa, stół, lodówka pełna butelek wódki i mleka, stara kuchenka i kilka garnków – pokryte są banknotami dolarowymi i sztucznym śniegiem. W tej post-apokaliptycznej przestrzeni Szela – „pan diabeł” – wyłania się z mgielnych oparów z oświadczeniem: „Masz jeden dzień”. Całodobowa działalność poza prawem – na to pozwoliły niegdyś buntownikowi władze austriackie. Dziś to krótkie hasło w języku reklamy mogłoby brzmieć: „Zmień swój świat w 24 godziny”. Slogan skierowany jest do współczesnych potomków Jakuba S., którzy okazują się tylko niezdolnymi do jakiejkolwiek formy oporu „trybikami” mechanizmów opresji. Szela „straszy”, ale też kusi wizją metamorfozy, wzywa do poruszenia fundamentów, na których kolejne pokolenia szlacheckich rodów zbudowały sobie komfortowe wille. Jednak ani były dyrektor marketingu (Dobromir Dymecki), który po utracie posady próbuje popełnić samobójstwo w łazience, ani młodzi ludzie ubiegający się o kredyt na mieszkanie nie są w stanie podjąć takiego wyzwania. Wydźwięk tych scen jest jednoznacznie pesymistyczny, w tle pobrzmiewa nuta z Wesela Wyspiańskiego: zupełnie jak w przypadku Jaśka i jego złotego rogu, polska klasa przeciętniaków też coś gubi po drodze… Chęć do działania, krytyczny stosunek wobec samej siebie, ambicję. Marazm to drugie imię współczesnych potomków Jakuba Szeli.

Duet Demirski&Strzępka jak zwykle postawił na wyrazistość rysunku postaci. Brutalność scen, planowane samobójstwa, odcinanie palców, skaleczenia, krwawienie – mimo że wszystko odbywa się w ramach teatralnej konwencji, tworzy sugestywny obraz. Szlachcianka (Alona Szostak) z wbitymi w plecy widłami to symbol rabacji galicyjskiej, ta sama aktorka w roli pracownika banku – jest już współczesną dziedziczką opresyjnego systemu władzy (teraz „gruby Pan Ekonom” to bank, który nalicza kolejne odsetki od kredytów mieszkaniowych). Pozostali bohaterowie są jak żywe trupy, jak widma wyłaniające się z oparów sztucznej mgły, zza góry sztucznego śniegu. Scena, kiedy wszyscy kładą się na śniegu i przykrywają się nim, usypując na sobie małe kopce, tylko na początku kojarzy się z dziecięcą zabawą na plaży. Jej przesłanie jest jednak zdecydowanie bardziej mroczne. Teatralny tandemzastanawia się, czy polska klasa średnia ma w sobie dość odwagi, żeby powtórzyć bunt sprzed wieków. Nie chodzi o krwawą jatkę, ale o wyraźny sprzeciw wobec opresyjnych systemów: finansowego, bankowego, zdrowotnego, wobec sytuacji na rynku pracy – współczesnych odmian zniewolenia, ubranych w pańszczyźniane szaty sprzed wieków. Ludzie zapadający w zimowe odrętwienie to niepokojący, złowróżbny obraz, a zarazem przestroga przed pasywnością, przyjmowaniem życia takim, jakie jest.

Jak w piosence Nie ma, nie ma Ciebie Kayah i Gorana Bregoviča, której przeróbkę na początku spektaklu śpiewa Szela, tak i tutaj „śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi”. Życie toczy się jak kula śniegowa, „bałwany historii” przetaczają się przez prywatne biografie (zmieniają się tylko ich nazwy) i niszczą po drodze wszystko, co stoi im na przeszkodzie: indywidualność, niezależność, wolność. Scena, którą otwiera historyczna rekonstrukcja, kończy się już współcześnie, przy wigilijnym stole w wyziębionym mieszkaniu na blokowisku, z miską warzywnej sałatki i jesiotrem zamiast karpia. Na kolacji pośród zmęczonych, przepracowanych i zniechęconych „biesiadników” zjawia się także nieproszony gość – pijany ojciec (Krzysztof Dracz), jeszcze przed chwilą prowodyr galicyjskiej rabacji. Szela w tym wydaniu to antybohater, którego wyrzekają się własne dzieci. Jedyne, co może kontestować, to ich pobyt w mieście, z dala od rodzinnego gospodarstwa (chłopskie dziedzictwo zostaje sprowadzone tu do ciężaru obezwładniającego młode pokolenie). Początkowe hasło – „Masz jeden dzień” – zmienia się w pijacką przyśpiewkę, ironiczną interpretację tego, co z dawnego Szeli zostało: w ciągu kolejnej doby może co najwyżej opróżnić następną butelkę.

Nawet wakacyjna atmosfera nie zmienia poczucia beznadziei. Strzępka parodiuje wizję wymarzonych wakacji polskiej klasy średniej, aspirującej do życia „ponad stan”, zgodnie z dorabianą szlachecką genealogią. Pracując 24 godziny na dobę – a przecież nie o to chodziło Jakubowi S., który wzywał lud „na barykady” – przyszli turyści zarabiają na tygodniowy urlop w Egipcie, gdzie zabierają ze sobą kotlety schabowe w słoikach i polską wódkę, przemyconą w bagażu podręcznym. Wśród nich pojawia się Szela – jego kolejne współczesne „wcielenie” – przebrany za domokrążcę i oferuje super-zestaw noży kuchennych, efektownie prezentując towar. Znowu, mimo narzekań na niekorzystną sytuację społeczną, wygodnictwo i zobojętnienie, Szela pozostaje reprezentatywnym przykładem gnuśności, a jego nic nieznaczące, pełne agresji słowa zagłusza dźwięk ostrzonych noży. Tych w promocyjnej cenie od samego Jakuba S., który kiedyś posłużyłby się nimi w zupełnie inny sposób.
Szela w kalendarzu polskich świąt narodowych chce zapisać własne: rocznicę zniesienia pańszczyzny. Postulat ten tylko na pozór jest artystyczną prowokacją lub zwykłą kpiną. To raczej komentarz do aktualnej rzeczywistości. Przypomnienie wydarzeń z 1846 roku ma zwrócić uwagę na mniej chlubną stronę polskiej historii (o czym przekonuje nas szkolna wersja tej opowieści, w której Szela jest zdrajcą narodu, agentem władz austriackich), ale zarazem jej nieodłączną część, która stanowi źródło zmian w strukturze klasowej społeczeństwa polskiego. „Gdyby nawet Szela historyczny nie istniał, to, w interesie o cały świat świadomości klasowej wzbogaconej kultury polskiej, należałoby go wymyślić” (s. 11) – o tych słowach autora poematu duet Strzępka i Demirski doskonale pamięta.

Publicystyka Strzępki i Demirskiego nie jest spod znaku liberum veto, która sprzeciwia się panującemu systemowi doraźnie i niepoważnie, w języku pustych frazesów i symboli. Teatr w ich wydaniu to ambitny głos w publicznej debacie, zarazem gest autoironiczny: „Nie robimy tego! Nie robimy tego!” – wykrzykuje para ubiegająca się o kredyt na mieszkanie, wystylizowana na teatralny tandem (aktorka Klara Bielawka ma na sobie bluzę dresową, co od razu przypomina galę wręczenia Paszportów „Polityki”, na którą Strzępka przyszła tak właśnie ubrana). Nie będziemy przewodzić rabacji XXI wieku, nie nawołujemy do wyjścia na ulice, do krwawego buntu (choć przydałoby się „strzelić w ryj i patrzeć, czy równo puchnie i opowiadać publicznie o krzywdzie”), nie jątrzymy narodowych ran za pomocą kosów i cepów, ale zmuszamy do myślenia poprzez sztukę politycznie zaangażowaną i niewygodną. Jednocześnie, poprzez uczynienie z postaci rozpoznawalnego porte parole teatralnego duetu pogłębia się ironiczny wydźwięk sceny: krytyka systemu, jaką przedstawia ich sztuka, jest jednym z elementów tego systemu, napędzającym jego istnienie. Świadomość własnej niemocy sąsiaduje z wyzwaniem, jakie podejmują twórcy W imię Jakuba S. – dotrzeć do widza, wytrącić go z wygodnej pozycji obserwatora zarówno spektaklu, jak i polityki. Uderzając w narodowy ton, demistyfikując mit zbiorowej tożsamości i historii, para Demirski i Strzępka wskazuje palcem na każdego z osobna (Szela: „co wy myślicie, że was nie znam?”). Czy i ty nie upiększasz swojej historii opowieściami o szlacheckim herbie? – pyta współczesny Jakub S. Jednak ani w Pałacu Kultury w Warszawie, ani w krakowskiej Nowej Hucie (spektakl jest koprodukcją Teatru Dramatycznego i Łaźni Nowej) nikt głośno nie odpowiada na tę prowokację. Być może czasy buntu już dawno minęły, a współczesny Szela może, co najwyżej, zostać twarzą jakiegoś banku i reklamować chwytliwe hasło: „Ze mną zmienisz swój świat w 24 godziny”.

p i k s e l